Nigdy nie sądziłam, że studiowanie filologii będzie w jakiś sposób "utrudniało" mi życie, ale jednak, najwyraźniej tak się stało, co uświadomiłam sobie ostatnią razą w Księgarni. Jak wiadomo, do Księgarni przychodzą różni ludzie (Chiński Uczony jest tego najlepszym przykładem). Różni ludzie czytają różne rzeczy. Jedni sięgają po książki pokroju "50 twarzy Greya", inni, jak Pan z Kanady, przychodzą, porywają cztery thrillery polityczne i wychodzą zadowoleni wołając do mnie "See ya!", a potem wracają, mówiąc, że to co im poleciłam było fajne.
Jest w końcu cała masa ludzi, którzy przychodzą po "coś do czytania". Najczęściej są to kobiety, które szukają literatury lekkiej, przyjemnej, łatwej i szybkiej, w stylu "Domu nad rozlewiskiem" i innych takich cudów-niewidów, których nie czytam, bo nie odczuwam takiej potrzeby (chociaż okładki są bardzo kuszące i gdybym oceniała książki TYLKO po nich, moje półki pełne byłyby dzieł Phillippy Gregory albo powieści w stylu "Droga do Różan" czy "Alibi na szczęście". To bardzo źle świadczy o moich gustach, ale za to dobrze o ludziach, który robią te okładki tak, żeby kobiety chciały kupować to, co ta okładka skrywa) Ale nie oceniam książek po okładkach (no dobra, nie tylko po tychże) i nie czytam tzw. "babskiej literatury". I prawdę mówiąc niespecjalnie potrafię zakwalifikowac siebie jako czytelnika. Po prostu kiedy już coś mi się spodoba, to polecam to innym. Łatwo polecić coś chłopakowi, który szuka jakiejś dobrej fantasy, albo początkującym czytelnikom. Łatwo znaleźć wspólny język z dziewczyną, która czyta podobne książki jak ja. Nie jest też źle, kiedy ktoś wymaga od książek czegoś więcej. Ale czasami zdarzają się "ekscesy"
Pierwszy z nich nastąpił, kiedy pewien pan szukał książki na prezent dla nastolatki, żeby było coś z przygodą i coś fajnego i "w ogóle". Razem z P. M. polecamy mu kilka pozycji, przy czym ja zaproponowałam "Lwa, czarownicę i starą szafę", potem "Harry'ego Pottera" i "Zwiadowców", o których słyszałam wiele dobrego i wiem, że wiele dzieciaków pochłania te książki, na co P. M. stwierdziła (razem z klientem), że "to czytają chłopaki" i tym sposobem dowiedziałam się, że jestem chłopczycą, a wskazane przeze mnie książki są "za poważne". Jasne, są gusta i guściki, więc nie brałam sobie tego za bardzo do serca - co podobało się mnie kiedy miałam lat -naście niekoniecznie spodoba się komuś innemu.
Później pojawiła się kobieta, która po prostu szukała książki (niczego konkretnego w każdym razie), więc próbowałam jej coś doradzić - proponowałam "Złodziejkę książek", która jest przecież przepiękną historią, do tego ciekawie skonstruowaną, świetnie napisaną, z pomysłem nie tylko na temat, ale też na narratora. A do tego niedawno wyszedł film. Szef polecił klientce "Szmaragdową tablicę" i "Był sobie książę..." (to jest jedna z tych okładek, które są "urocze", naprawdę), twierdząc, że ja odpoczywam przy innego rodzaju książkach niż reszta świata, bo jestem filologiem. Pani ostatecznie niczego nie kupiła. Cóz, taki lajf.
Dzisiaj zaś zawitała do nas Pani bibliotekarka z małej wioski. Uzupełniała zbiory, ale nie chciała romansideł, romansideł historycznych i innych tego typu rzeczy. Nabrała zaś mnóstwa szwedzkich kryminałów i babskiej literatury, a przy okazji dowiedziałam się, że ten "rejon" jest specyficzny czytelniczo. Ludzie prawie wcale tam nie czytają. I tak sobie pomyślałam - jak smutny musi być świat ludzi, którzy w ogóle nie sięgają po lekturę.
Z drugiej strony - jak bardzo różnią się światy ludzi, którzy czytają i szukają w książkach różnych rzeczy. Jedni chcą żyć życiem innych, inni zajrzeć przez ramię bohaterów i zobaczyć jak radzą sobie z problemami A inni, tak jak ja - szukają w książkach nie tego jak żyją inni, nie chcą żyć życiem tych postaci, lecz szukają świata, do którego mogliby uciec. I myślę, że bardziej chęć znalezienia się w innym świecie determinuje to, jakie książki czytam, nie zaś filologiczne wykształcenie, bo inaczej tonęłabym w książkach Wielkich Pisarzy, a ci nie zajmują czołowych miejsc na moich listach "książkowych przebojów".
Hm...