niedziela, 11 stycznia 2015

Eksperyment #2



­
 Ponieważ Eliza, jak każdy człowiek, ma jakąś rodzinę, pora przyjrzeć się innym osobom tego dramatu. Albo komedii. Jakby na to nie spojrzeć, w każdej rodzinie są dramaty i komedie, a rodzina Elizy nie jest od nich wolna. Oto spojrzenie na elizowy Eksperyment innym okiem!


niedziela, 4 stycznia 2015

Historie noworoczne



Nowy rok zawsze przynosi człowiekowi nadzieję, że będzie lepiej. I chociaż wiem, że robienie postanowień, które wprowadzę w życie akurat 1. stycznia, nie ma zbytniego sensu, ale pomyślałam, że początek roku to idealny moment na to, żeby tu wrócić i posprzątać. Trochę odkurzyć to miejsce i zapełnić nowymi pomysłami. A ponieważ NaNoWriMo nie wyszło tak jak miało - historyjka.



poniedziałek, 21 lipca 2014

Rzecz o promocjach

Już kilka razy wyznawałam wam, czasami z radością, czasami z rozpaczą, jak pełne frajdy (albo rozpaczy) może być pracowanie w księgarni. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i jeśli człowiek pełni w Księgarni rolę klienta, reakcje mogą być różne. Od radości, bo przyszła dawno oczekiwana książka. Albo dzikich okrzyków radości, bo akurat pojawiło się nowe, piękne wydanie jakieś szczególnie ukochanej powieści. Po jęki rozpaczy, zwłaszcza ze strony rodziców, kiedy trzeba płacić za książki pociechy, a nie swoje.

Kiedy jednak osoba, która szczególnie lubi czytać pełni w Księgarni rolę sprzedawcy, sytuacja diametralnie się zmienia. Jasne, można te książki dotykać, przeglądać, mówić o nich, zachwycać się nimi, poczytywać tu i tam (w końcu trzeba wiedzieć, co polecamy, no nie?). Można cierpieć, kiedy nie ma pieniędzy na akurat to, piękne wydanie Trzech muszkieterów, albo innych dziwów. Nie jest źle, po pewnym czasie przyjdzie ktoś, zachwyci się (za naszą sprawą) i kupi, dzięki czemu możemy ze spokojem oddać się podziwianiu innych pozycji, a ta konkretna nie zajmuje nam już głowy. Czasami trzeba książki zwrócić do dostawcy, a wtedy problem w ogóle odchodzi w zapomnienie, bo raczej ciężko cierpieć przez książki, których aktualnie w Księgarni nie ma.

Kiedy przybywają do sklepu nowe powieści, jest trudniej. No ale. Człowiek opatrzy się, pogładzi je raz i drugi, nawzdycha i można się przyzwyczaić do tego, że wszystkie na raz po cichu szeptają: "Weź mnie! Weź mnie!"

Wakacje są jednak czasem szczególnym. Podobnie jak w sklepach z ciuchami pojawiają się promocje -30% itp., tak w Księgarni pojawiają się Książki na Lato. Najczęściej nawet 50 procent taniej!

Ktoś może pomyśleć: "Pft, pewnie, jakieś badziewia dla dziewcząt, które nawet na to nie spojrzą, bo wszystko wydane pięć lat temu!" Ale nie.

Dzisiaj przybyły do Księgarni nowe książki. Scenki rodzajowe, jakie rozgrywały się, jak to zwykł mówić Szef, "z tyłu sklepu" można by sfilmować i wstawić do jakiegoś serialu komediowego. Zawierały głównie mnie, wijącą się z rozpaczy na podłodze, kiedy zobaczyłam nowe wydanie Wojaka Szwejka oraz Szefową, która śmiała się ze mnie i próbowała przemówić do rozumu:

- Ale mówiłaś, że masz już tę książkę!
- No tak, mam, ale wymaga wizyty u introligatora...
- No to po co ci druga?
- Ale tamta ma fatalny skład, to PiW, a oni w latach 80. strasznie składali książki... - Ponowne spojrzenie na trzymane w rękach wydanie Znaku wywołuje kolejną serię ochów i achów połączonych z hiperwentylacją. - A to jest takie piękne! Ach!
- No dobrze...
- Ale nie, nie mogę, nie stać mnie teraz. AAAAAAAAA!
Uśmiech na jej ustach mówił Bardzo Wiele.
- Ale w sumie do nowego miesiąca zostało już niewiele....

To było do przewidzenia, prawda? Prawda. Myślałby kto, że mój Wewnętrzny Książkofil już się nasycił. Ale nie. Pół godziny później...

- One do mnie mówią....
- Kto?
- One! - Celuję palcem w trzy tomy Rozmowy w Katedrze.
Szefowa zabiera jeden i idzie na "tył sklepu".
- Ale...
- Oj tam! Bierz, później się będziesz zastanawiać!
Morał z tej historii jest jeden. Jeśli jesteście uzależnieni od książek i chcecie pracować w księgarni, musicie mieć naprawdę silną Silną Wolę.

środa, 14 maja 2014

"Ty jesteś filologiem, nie odpoczywasz przy normalnych książkach"

Nigdy nie sądziłam, że studiowanie filologii będzie w jakiś sposób "utrudniało" mi życie, ale jednak, najwyraźniej tak się stało, co uświadomiłam sobie ostatnią razą w Księgarni. Jak wiadomo, do Księgarni przychodzą różni ludzie (Chiński Uczony jest tego najlepszym przykładem). Różni ludzie czytają różne rzeczy. Jedni sięgają po książki pokroju "50 twarzy Greya", inni, jak Pan z Kanady, przychodzą, porywają cztery thrillery polityczne i wychodzą zadowoleni wołając do mnie "See ya!", a potem wracają, mówiąc, że to co im poleciłam było fajne.

Jest w końcu cała masa ludzi, którzy przychodzą po "coś do czytania". Najczęściej są to kobiety, które szukają literatury lekkiej, przyjemnej, łatwej i szybkiej, w stylu "Domu nad rozlewiskiem" i innych takich cudów-niewidów, których nie czytam, bo nie odczuwam takiej potrzeby (chociaż okładki są bardzo kuszące i gdybym oceniała książki TYLKO po nich, moje półki pełne byłyby dzieł Phillippy Gregory albo powieści w stylu "Droga do Różan" czy "Alibi na szczęście". To bardzo źle świadczy o moich gustach, ale za to dobrze o ludziach, który robią te okładki tak, żeby kobiety chciały kupować to, co ta okładka skrywa) Ale nie oceniam książek po okładkach (no dobra, nie tylko po tychże) i nie czytam tzw. "babskiej literatury". I prawdę mówiąc niespecjalnie potrafię zakwalifikowac siebie jako czytelnika. Po prostu kiedy już coś mi się spodoba, to polecam to innym. Łatwo polecić coś chłopakowi, który szuka jakiejś dobrej fantasy, albo początkującym czytelnikom. Łatwo znaleźć wspólny język z dziewczyną, która czyta podobne książki jak ja. Nie jest też źle, kiedy ktoś wymaga od książek czegoś więcej. Ale czasami zdarzają się "ekscesy"

Pierwszy z nich nastąpił, kiedy pewien pan szukał książki na prezent dla nastolatki, żeby było coś z przygodą i coś fajnego i "w ogóle". Razem z P. M. polecamy mu kilka pozycji, przy czym ja zaproponowałam "Lwa, czarownicę i starą szafę", potem "Harry'ego Pottera" i "Zwiadowców", o których słyszałam wiele dobrego i wiem, że wiele dzieciaków pochłania te książki, na co P. M. stwierdziła (razem z klientem), że "to czytają chłopaki" i tym sposobem dowiedziałam się, że jestem chłopczycą, a wskazane przeze mnie książki są "za poważne". Jasne, są gusta i guściki, więc nie brałam sobie tego za bardzo do serca - co podobało się mnie kiedy miałam lat -naście niekoniecznie spodoba się komuś innemu.

Później pojawiła się kobieta, która po prostu szukała książki (niczego konkretnego w każdym razie), więc próbowałam jej coś doradzić - proponowałam "Złodziejkę książek", która jest przecież przepiękną historią, do tego ciekawie skonstruowaną, świetnie napisaną, z pomysłem nie tylko na temat, ale też na narratora. A do tego niedawno wyszedł film. Szef polecił klientce "Szmaragdową tablicę" i "Był sobie książę..." (to jest jedna z tych okładek, które są "urocze", naprawdę), twierdząc, że ja odpoczywam przy innego rodzaju książkach niż reszta świata, bo jestem filologiem. Pani ostatecznie niczego nie kupiła. Cóz, taki lajf.

Dzisiaj zaś zawitała do nas Pani bibliotekarka z małej wioski. Uzupełniała zbiory, ale nie chciała romansideł, romansideł historycznych i innych tego typu rzeczy. Nabrała zaś mnóstwa szwedzkich kryminałów i babskiej literatury, a przy okazji dowiedziałam się, że ten "rejon" jest specyficzny czytelniczo. Ludzie prawie wcale tam nie czytają. I tak sobie pomyślałam - jak smutny musi być świat ludzi, którzy w ogóle nie sięgają po lekturę.

Z drugiej strony - jak bardzo różnią się światy ludzi, którzy czytają i szukają w książkach różnych rzeczy. Jedni chcą żyć życiem innych, inni zajrzeć przez ramię bohaterów i zobaczyć jak radzą sobie z problemami A inni, tak jak ja - szukają w książkach nie tego jak żyją inni, nie chcą żyć życiem tych postaci, lecz szukają świata, do którego mogliby uciec. I myślę, że bardziej chęć znalezienia się w innym świecie determinuje to, jakie książki czytam, nie zaś filologiczne wykształcenie, bo inaczej tonęłabym w książkach Wielkich Pisarzy, a ci nie zajmują czołowych miejsc na moich listach "książkowych przebojów".

Hm...

środa, 23 kwietnia 2014

"Nie pamiętam tytułu, ale okładka była niebieska"

Praca w księgarni to bardzo pocieszne zajęcie, dające radość na każdym możliwym polu. Jeśli człowiek jest do tego stworzony, to już w ogóle. Można nie tylko handlować książkami. Można na nie patrzeć, ustawiać, przekładać wedle własnego klucza. Można je przeglądać i czytać.

(I cierpieć z powodu obietnicy, którą człowiek złożył sam sobie, żeby NIE KUPIĆ nowej książki dopóki nie przeczyta się chociaż kilku tych, które czekają na półce od wieków)

Można jeszcze mówić o książkach ile się chce. Można je polecać. Oddychać nimi. Żyć wśród nich. Normalnie praca wymarzona. Kontakt z ludźmi, którzy są entuzjastami sztuki abstrakcyjnej (dzieci od dwóch do pięciu lat), amatorami pisania (dzieci od lat siedmiu), a także wymagającymi czytelnikami. Oczywiście najbardziej lubię tych ostatnich.

Są nie tylko najliczniejsza, ale też najbardziej zróżnicowana grupa, która odwiedza Księgarnię.
Zwłaszcza, kiedy przychodzi do księgarni pani, na oko lat czterdzieści i pyta czy dostanie u nas Dziady, część czwartą. Ale same, bez pozostałych. I najlepiej z Grega. Biedna kobieta - musi się rozczarować, skoro ten utworek liczy sobie zazwyczaj jakieś trzydzieści stron. W duchu załamuję się po raz kolejny, ale nadal nie tracę wiary w ludzi, bo zaraz po wyjściu klientki wpada do sklepu banda licealistów, żeby wybrać książki na nagrody z okazji zakończenia roku. Skrycie kocham maturzystów.

- Czy książki Lee Childa...?
- Mają może państwo Złodziejkę Książek?
- A książki Zafóna?

Na szczęście ludzie czytają jeszcze porządne książki. Za licealistami wyłania się Chiński Uczony i po cichu zaczyna przeglądać rozmówki ukraińskie i japońskie. Szef spogląda na mnie porozumiewawczo, kiedy sprawdzam licealistom kolejne tytuły i polecam inne zamiast tych, których akurat nie ma. Niestety, nikt nie chce nowego wydania Ulissesa, które zerka na mnie błagalnie z regału.

- Odczep się - mruczę do niego. - Za drogie jesteś.

Jakaś klientka snuje się po księgarni nie bardzo wiedząc czego chce. Pytam, czy nie potrzebuje pomocy i wkrótce kobieta wychodzi z księgarni zadowolona z Badaczem potworówPrzykrym początkiem w torebce. Jeden z licealistów szuka prezentu dla swojej dziewczyny. Z przerażeniem zauważam, że chłopak trzyma w ręce Listy do mojego oprawcy

- Obawiam się, że za taki prezent nie dostanie buzi, tylko po buzi - mówię do Szefa, a ten przytakuje. Oboje ruszamy do akcji. Ostatecznie wygrywam Kuchnią osadników, a Szef i jego Wojciech Jagielski ponoszą sromotną klęskę.

Chiński Uczony krąży po księgarni już piętnaście minut i w tym czasie zdążył przejrzeć książki z zakresu językoznawstwa, fizyki, biologii, książki 3D traktujące o budowie ludzkiego ciała, encyklopedię dla dzieci i bajeczki dla trzylatków. Dzień bez jego wizyty jest zdecydowanie dniem straconym.

- W jakiej cenie ta książka? - pyta mnie dystyngowanym tonem, a ja w podobnym odbieram od niego egzemplarz Kosmosu 3D i sprawdzam cenę. Wrażeniom ze spotkania z tym człowiekiem mogą dorównać tylko wizyty Żołnierza Królowej Madagaskaru, który zwykle zaczytuje się w książkach o broni białej.

Kiedy Chiński Uczony i licealiści wychodzą, zadowolona siadam z książką w ręku, żeby poczytać, jednak nie jest mi dane na długo zniknąć z innym świecie. Tuż zza węgła wyłania się mężczyzna o aparycji Severusa Snape'a. Zamieram z przerażeniem, wiedząc, że znowu będzie chciał, by mu zapakować książkę w papier ozdobny. To nic, że jest miłym człowiekiem. I dość cierpliwym. Niewątpliwie obsługa każdego sklepu czuła się podobnie w obecności prawdziwego Snape'a, kiedy ten życzył sobie, żeby mu ZAPAKOWAĆ zakupy.

- Rozpacz, absolutna rozpacz! - wyję w duchu.

I naprawdę okazuje się, że pan S. S. wybiera dwie książki i każdą z nich chce mieć zapakowaną oddzielnie, w tym samym czasie kobieta obok pyta, czy dostanie u nas kartki na osiemnastkę, dwie inne klientki chcą, żebym im poszukała Czerwonego Kapturka, a cała zgraja dzieci dopadła do stojaka z kolorowankami rujnując moje dzieło, nad którym pracowałam cały ranek. Szef, uznawszy, że świetnie sobie radzę, postanawia strategicznie czmychnąć z miejsca apokalipsy i pograć w pasjansa. Udaje mi się jeszcze pozbyć kobiety ze Świnką Pepą. Istne szaleństwo.

A potem wszystko się uspokaja, Pan S. S. i dzieciarnia znikają ze sklepu i nagle robi się jakoś tak cicho i pusto. Szef wyłania się ze swojej samotni by podyskutować z jedynym klientem w sklepie na temat wojen husyckich. Literatura historyczna to zdecydowanie jego działka. Zadowolona idę do działu z fantastyką. Poprawiam źle poustawiane tomy, układam inne w serię i spostrzegam kolekcję książek z cyklu Star Wars. Z uśmiechem jak kot z Cheshire wyciągam telefon i robię zdjęcie. Wysyłam.

- Wiem, mam straszne zaległości z tymi książkami. Brak kasy. - Przychodzi odpowiedź.
- Hehe - stwierdzam pod nosem. Mam dokładnie ten sam problem z przynajmniej trzema czwartymi książek w moim Królestwie Fantastyki.

Jakaś dziewczyna kupuje Grę o Tron, a mój wewnętrzny maniak książkowy płacze rzewnie z rozpaczy. 

Kolejny dzień w Księgarni dobiega końca. Chłopak, który kupuje nową książkę Kossakowskiej obiecuje, że przyjdzie powiedzieć, czy mu się podobała. Kilkoro uczniów pyta o lektury z Grega (cierpię w cichości ducha) i Ściągi z tych lektur (płaczę w cichości ducha). Ostatnia jest Pani, która kupuje cztery książki Steve'a Berry'ego. Patrzę na nią zaszokowana. Tak bardzo nie szaleję nawet w czasach dobrej finansowej passy. Zamykamy. Razem z P. M. odprawiamy rytualne tańce wokół stołu z książkami. Ruchy a'la Ewa Chodakowska przeplatają się tu z walcem wiedeńskim i formami Tai Chi. D. stoi w pewnej odległości, podśmiewując się pod nosem i patrząc, jak P. M. usiłuje zaprezentować sprint w miejscu. Płynę w tańcu z mopem, kręcąc piruety.

- Gdzie pędzisz, Czerwony Kapturku? - pyta Szef, stojąc przy drzwiach.
Zaskoczona, nic nie odpowiadam.
- U leśniczego - dodaje Szef.
Oboje wybuchamy śmiechem.