Kiedy
byłam mała, tata znajdował bardzo dobry sposób, żeby móc w spokoju majsterkować
i nie musieć zbytnio martwić się, że jego pociecha biega gdzieś bez opieki –
zabierał mnie ze sobą do warsztatu, a tam czekała moja ulubiona deska i sterta
gwoździ, a także dopasowany do moich możliwości młotek. Wyobraźcie sobie
pięcioletnie dziecko, które godzinami, wciąż z tą samą werwą i zawzięciem wbija
gwoździe w deskę i nawet nie piśnie, kiedy przypadkiem zamiast w gwóźdź trafi
we własnego kciuka.
I
można powiedzieć, że zostało mi to do dziś.
Zasada nr 1: Nie ma rzeczy niemożliwych.
Wśród
licznych, jakże różnych, rzeczy jakie zdarzyło mi się robić w bardzo młodym
wieku (poza wbijaniem gwoździ w deskę, oczywiście) było też towarzyszenie
rodzicom w remontowaniu mieszkania i może to dlatego mam ogromne zamiłowanie do
malowania, mieszania gipsu, szpachlowania i szlifowania gładzi szpachlowej.
Zresztą, tata nadal z dumą opowiada, że jego pociecha w tak młodym wieku
potrafiła umieszać porządny, mocny gips. Cóż, mówią, że nie ma rzeczy
niemożliwych.
No
i ma to swoje zalety. Szpachle, skrobaczki, kielnie, pędzle, papier ścierny – takie rzeczy nigdy nie były mi obce, więc nawet jeśli będę zmuszona zająć się remontem sama, nie będę potrzebowała Panów Fachowców, żeby sobie z tym poradzić, a w sklepie żaden sprzedawca nie wciśnie mi kitu. Wiem czym jest suwmiarka, czym
różni się klucz imbusowy od płaskiego i co niezmiernie mnie cieszy – nie potrzebuję
pomocy, żeby wymienić zamek, wywiercić dziurę w ścianie, zmontować mebel. Bycie
niezależnym to podstawa!
Piszę
o tym między innymi dlatego, że w sesji studenci zwykli robić wszystko, poza
uczeniem się i mnie również przychodzą do głowy różne ciekawe pomysły. Ot, na
przykład odnawianie starego statywu do robienia zdjęć:
Statyw
ma już prawie sto lat, więc należy go trochę podrasować, a że mam mnóstwo wełny
stalowej, którą kupiłam jakiś czas temu, żeby wyczyścić progi w gitarze,
stwierdziłam, że mogłabym ją wykorzystać (wełnę, nie gitarę). Progów w gitarze
nie czyszczę przecież codziennie.
Zasada nr 2: Reusing to podstawa!
Muszę
w końcu się do tego przyznać. Mam obsesję na punkcie recyclingu. Do tego
stopnia, że jestem w stanie zachować nawet resztę zeszytu w kratkę z myślą o tym, że niezapisane kartki wyrwę i wykorzystam. Przez bardzo długi czas na
zajęcia chodziłam ze stosem takich luźnych kartek, aż nie zapisałam ich
wszystkich.
Tak
samo rzecz ma się z woskiem, jaki zostaje mi ze świeczek. Nałogowo przetapiałam
go na nowo, robiłam knotki z bawełnianej włóczki i tworzyłam nowe świece. Jedna
wciąż jeszcze przydaje mi się od czasu do czasu, ale niewiele już jej zostało.
A potem zrobię z niej i reszty wosku, jaki mi został – nową. To świetna zabawa
i niesamowita frajda, kiedy własnymi rękoma można stworzyć coś, co się przydaje,
pomaga nam na co dzień i w dodatku ładnie wygląda. A tego typu prace niesamowicie
odprężają! Czasami, żeby coś zrobić samemu nie potrzeba maszyny do szycia,
umiejętności, drogiego sprzętu czy Bóg jeden wie czego. Czasami wystarczy po prostu
pomysł.
Przez
bardzo długi czas trzymałam wszystkie kordonki i nici w reklamówce, bo nigdzie
indziej nie było na nie mniejsca. Aż pewnego dnia wpadłam na pomysł, żeby nici
trzymać na gustownych, drewnianych szpulkach. Okazało się jednak, że takie
szpulki kosztują więcej niż to warte. Ale: potrzeba matką wynalazku.
Wygrzebałam z piwnicy stare szpulki po kliszy fotograficznej i ponawijałam nici
właśnie na nie. Szpulek miałam dużo, ale okazało się, że kordonka, muliny i atłasku jest więcej. Ale i tu znalazło się rozwiązanie: stare korki od wina
(które chciałam przerobić na podstawki pod kubki, ale jakoś nigdy się nie
złożyło…) również zamieniły się w szpulki! Żeby całość wyglądała jeszcze ładniej
wszystkie szpulki wsadziłam do pojemnika próżniowego, który stał zapomniany i zaniedbany na dnie kuchenniej szafki.
A
skoro już jesteśmy przy różnych włóczkach i innych takich… Ostatnio moja
rodzicielka w dość brutalny, acz przypadkowy sposób pozbawiła mój ulubiony
kubek do kawy… ucha. Na całe szczęście reszta naczynia przeżyła, ale jednak
gorący płyn szybko nagrzewa porcelanę, a ja nie lubię parzyć sobie dłoni, więc
wykorzystałam okazję, żeby w końcu zrobić sobie jeden z tych przeuroczych
kubraczków, jakie ostatnio widuję na Pinterest
Zasada nr 3: Do It Yourself!
Jasne,
mogłam kupić sobie taki kubraczek, ale przecież po co wydawać pieniądze na coś,
co można zrobić samemu. Zwłaszcza, że sprawia to taką frajdę. A że jeszcze nie
miałam okazji wypróbować drutów do warkoczy, pomyślałam, że będzie to świetna
okazja. No i poszperałam, poszperałam, okazało się, że większość wzorów jakie
znalazłam miała warkocze w poprzek całego kubraczka, a mnie zależało na tym, by
były wzdłuż. Nie pozostało mi nic innego, jak metodą prób i błędów wymyślić coś
własnego.
I
tak powstało to:
Było
z nim trochę zachodu, ale warto było, bo teraz zamiast straszliwie gorącej
porcelany czuję przez miękką włóczkę przyjemne ciepełko. Rzecz idealna na zimę
(albo kiedy wasz kubek nie ma ucha.) Planuję zrobić jeszcze kilka takich, ale
najpierw muszę skończyć skarpetki, które zaczęłam niedawno. Ponieważ
nie mam co robić z własnym życiem, uznałam, że zimą najfajniejsze będą takie ze
wzorkami, więc teraz wieczorami liczę kratki na schemacie, oczka i usiłuję
ogarnąć robienie dwoma kolorami na raz. Jestem leworęczna, więc trzymanie
drugiej włóczki w prawej ręce jest dość kłopotliwe, ale kiedy człowiek już
załapie o co chodzi, jest łatwiej.
Początek
nie był łatwy, bo czułam, że mam w dłoniach o trzy druty za dużo, ale sądzę, że warto się trochę w to pobawić, bo efekt już widać!
No
i podstawowa zaleta takich projektów, to niekończące się pomysły na prezenty! O ile więcej radości sprawi obdarowanej osobie coś, co wykonamy sami, niż rzecz,
którą kupimy? I to chyba największa frajda w tym wszystkim.
Recykling pełną gębą! I jeszcze w jakim zacnym wykonaniu. o.o
OdpowiedzUsuńI like it! :D
Hee, recycling zawsze jest zacnością, trzeba tylko znaleźć na niego sposób ;) Gdybyś widział jak patrzę na stare wełniane swetry dopiero byś się śmiał XD Przecie to tyle darmowej włóczki!
Usuń