Co prawda
jest już dawno po Nowym Roku i ten nowy rok przestał już lśnić nowością
jak jeszcze kilka dni temu, ale przecież nigdy nie jest zbyt późno aby zacząć
rozmawiać o tym, co dopada w jakiś sposób każdego z nas. Palacze rzucają
palenie, mniej aktywni fizycznie obiecują sobie, że od tej pory będą ćwiczyć,
jeździć na rowerze, zapiszą się na squasha i będzie pięknie, i epicko.
A prawda
jest taka, że…
„Co masz
zrobić dzisiaj, zrób pojutrze, będziesz mieć dwa dni wolnego”
… nie trzeba
specjalnej okazji do tego, by coś sobie postanowić, ale  trzeba ogromnej
determinacji do tego, by urzeczywistnić wypisane w postaci listy cele. Bez
determinacji nie ma NIC. I prawdą jest też, że jeśli nie zaczniemy czegoś od
razu, to jutro też nie zaczniemy. Ani pojutrze. Ani za tydzień, miesiąc i rok. Ludzie
odkładają miliardy rzeczy na święty nigdy i ja nie jestem tu wyjątkiem. Prawdę
mówiąc – jestem okropnie leniwa.
Żeby nie
wyszło tak całkiem moralizatorsko – retrospekcja: Rok temu nie miałam
postanowień, ponieważ uznałam, że skoro i tak nie mam dość siły, by dotrzymać
tych wakacyjnych, to po co mi noworoczne. W rok 2013 radośnie wkroczyłam bez
zbędnego balastu, minął tydzień, dwa, poszłyśmy z koleżanką na sushi, namówiła
mnie na pofarbowanie jej włosów i uznałam, że w sumie to coś nowego. I – tada!
Postanowienie zrobiło się samo! Zrobić jak najwięcej rzeczy po raz pierwszy w życiu.
Było to
jedyne postanowienie jakie miałam, a które do niczego nie zobowiązywało, bo
przecież nie będę specjalnie skakać na bungie żeby sobie poprawić statystyki. I w dodatku nie było noworoczne, więc bardziej się z niego śmiałam, niż brałam na
poważnie. Tymczasem udało mi się zrobić po raz pierwszy w życiu aż dwanaście
rzeczy (i nie, nie będę przytaczać tej listy). Zero stresu i zero zamartwiania.
A satysfakcję mam nie z tego, że dotrzymałam postanowienia, ale z tego, że zrobiłam te wszystkie rzeczy. I wiem, że mogę, że  otrafię i – co najważniejsze
– to nie muszą być kamienie milowe.
"There is no such thing as no such
thing."
No i co z tego – zapytacie? Nic. Słońce ciągle wschodzi tak samo jak wschodziło i wcale
nie zachodzi w innym miejscu, a gwiazdozbiór Wielkiej Niedźwiedzicy w sierpniu
znowu zawiśnie dokładnie naprzeciwko mojego okna. Nie odkryłam Ameryki, nie
zmieniłam świata. Ale w tym roku też nie robię postanowień, bo już wiem, że one
robią się same. Żeby coś osiągnąć trzeba po prostu chcieć i nie są nam do tego
potrzebne postanowienia. Żadne listy z celami zapisanymi na kartce. Albo coś
robisz, albo nie.
Być może za
jakiś czas odkryję, że jednak mimowolnie coś sobie postanowiłam (i chyba należałoby
pominąć wyzwanie na Goodreads, bo w końcu to stało się już tradycją…), a może
nie. Nowy Rok sprawia, że mam ochotę potraktować go jak kolejny eksperyment i na koniec grudnia zobaczyć, co z tego wyjdzie.
No i masz ci
los. Jednak wyszło moralizatorsko. Ech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz