piątek, 10 stycznia 2014

[Projekt E-publishing #5] W tym roku...



Co prawda jest już dawno po Nowym Roku i ten nowy rok przestał już lśnić nowością jak jeszcze kilka dni temu, ale przecież nigdy nie jest zbyt późno aby zacząć rozmawiać o tym, co dopada w jakiś sposób każdego z nas. Palacze rzucają palenie, mniej aktywni fizycznie obiecują sobie, że od tej pory będą ćwiczyć, jeździć na rowerze, zapiszą się na squasha i będzie pięknie, i epicko.

A prawda jest taka, że…



„Co masz zrobić dzisiaj, zrób pojutrze, będziesz mieć dwa dni wolnego”

… nie trzeba specjalnej okazji do tego, by coś sobie postanowić, ale  trzeba ogromnej determinacji do tego, by urzeczywistnić wypisane w postaci listy cele. Bez determinacji nie ma NIC. I prawdą jest też, że jeśli nie zaczniemy czegoś od razu, to jutro też nie zaczniemy. Ani pojutrze. Ani za tydzień, miesiąc i rok. Ludzie odkładają miliardy rzeczy na święty nigdy i ja nie jestem tu wyjątkiem. Prawdę mówiąc – jestem okropnie leniwa.

Żeby nie wyszło tak całkiem moralizatorsko – retrospekcja: Rok temu nie miałam postanowień, ponieważ uznałam, że skoro i tak nie mam dość siły, by dotrzymać tych wakacyjnych, to po co mi noworoczne. W rok 2013 radośnie wkroczyłam bez zbędnego balastu, minął tydzień, dwa, poszłyśmy z koleżanką na sushi, namówiła mnie na pofarbowanie jej włosów i uznałam, że w sumie to coś nowego. I – tada! Postanowienie zrobiło się samo! Zrobić jak najwięcej rzeczy po raz pierwszy w życiu.

Było to jedyne postanowienie jakie miałam, a które do niczego nie zobowiązywało, bo przecież nie będę specjalnie skakać na bungie żeby sobie poprawić statystyki. I w dodatku nie było noworoczne, więc bardziej się z niego śmiałam, niż brałam na poważnie. Tymczasem udało mi się zrobić po raz pierwszy w życiu aż dwanaście rzeczy (i nie, nie będę przytaczać tej listy). Zero stresu i zero zamartwiania. A satysfakcję mam nie z tego, że dotrzymałam postanowienia, ale z tego, że zrobiłam te wszystkie rzeczy. I wiem, że mogę, że  otrafię i – co najważniejsze – to nie muszą być kamienie milowe.

"There is no such thing as no such thing."

No i co z tego – zapytacie? Nic. Słońce ciągle wschodzi tak samo jak wschodziło i wcale nie zachodzi w innym miejscu, a gwiazdozbiór Wielkiej Niedźwiedzicy w sierpniu znowu zawiśnie dokładnie naprzeciwko mojego okna. Nie odkryłam Ameryki, nie zmieniłam świata. Ale w tym roku też nie robię postanowień, bo już wiem, że one robią się same. Żeby coś osiągnąć trzeba po prostu chcieć i nie są nam do tego potrzebne postanowienia. Żadne listy z celami zapisanymi na kartce. Albo coś robisz, albo nie.

Być może za jakiś czas odkryję, że jednak mimowolnie coś sobie postanowiłam (i chyba należałoby pominąć wyzwanie na Goodreads, bo w końcu to stało się już tradycją…), a może nie. Nowy Rok sprawia, że mam ochotę potraktować go jak kolejny eksperyment i na koniec grudnia zobaczyć, co z tego wyjdzie.

No i masz ci los. Jednak wyszło moralizatorsko. Ech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz