piątek, 13 grudnia 2013

[Projekt E-publishing #4] Małe wielkie radości


Są takie rzeczy w życiu człowieka, które sprawiają, że niezależnie od okoliczności – życie jest na swój sposób piękne. Wiele rzeczy może pójść nie tak, człowiek może być zabiegany tak bardzo, że nie wie w co ręce włożyć; przyjaciele chcą naszej pomocy, rodzina ciągle zawraca nam głowę, pogoda za oknem jest nie taka jak byśmy chcieli, bo ani śniegu nie widać, ani mrozu, za to jest szaro-buro i ponuro, a do tego deszcz oraz jesienna depresja. Nic, tylko siąść i płakać. Święta zapasem, lista zakupów nie zrobiona, pomysłu na większość prezentów brak, po pracy czeka na nas stos w pralni i nic, dosłownie nic nie wskazuje na to, żeby mogło być lepiej. No, chyba że ktoś może sobie pozwolić na urlop lub ferie zimowe.

Są jednak w życiu takie rzeczy, które sprawiają, że człowiek cieszy się jak małe dziecko i uśmiech nie schodzi mu z twarzy na samą myśl. Dodają otuchy niczym światełko w tunelu, pozwalają oderwać się od rzeczywistości, odetchnąć. Odpocząć. I wrócić do zmagań z rzeczywistością. Każdy w życiu ma swoje małe, wielkie radości, a oto kilka moich.

 
„Pieniądze szczęścia nie dają, ale możesz za nie kupić książki, a to prawie to samo.”

Każdy bibliofil zgodzi się, że po wyjściu z księgarni człowiek czuje się jakoś, no… lepiej. Czy to z jedną, czy z naręczem opasłych tomiszczy na różnorakie tematy (od fantastyki, po pozycje naukowe – co kto woli), po wyjściu z księgarni nie można się nie uśmiechnąć do trzymanych w ramionach zdobyczy. Sama nie kryję tego, że mogłabym wydać wszystkie pieniądze na książki, a dopiero resztę, która mi zostanie na jedzenie i ubrania. Zdarza się, że poluję na jakąś pozycję wyjątkowo długo, wtedy radość jest jeszcze większa. Albo czekam na moment, kiedy na rynku wydawniczym pojawi się wyczekiwany przeze mnie tom. Wśród moich ostatnich nabytków znajduje się Upadek króla Artura oraz anglojęzyczna wersja Władcy Pierścieni (Tolkiena nigdy za wiele. Oj tak). Od bardzo dawna nie cieszyłam się jak małe dziecko z paczki dostarczonej przez Pana z Poczty, który dobrodusznie kręcił głową na widok moich wyszczerzonych zębów i obłąkanego spojrzenia.



Ale Tolkien to oczywiście nie jest jedyny powód do radości, bo przecież idą Święta, a powszechnie wiadomo, że książkoholicy są najprostsi w obsłudze, jeśli chodzi o prezenty. No Bo powiedzmy sobie szczerze: co można kupić maniakowi, który każdy grosz wydaje w księgarni? I to jeszcze tak, żeby się cieszył. Oczywiście, że książkę! Moi bliscy zazwyczaj wywracają oczyma z politowaniem, ale jestem przekonana, że nie raz dziękowali w duchu mojemu książkowemu uzależnieniu. W końcu nie muszą się martwić co mi kupić na różnego rodzaju okazje, tylko jakiego autora. Albo jaki tytuł ma książka, którą chciałabym dostać. No sami powiedzcie, czy to nie jest łatwiejsze? Nawet moje konto na Goodreads może im w tym pomóc!

Niezależnie od tego czy jest mi dobrze czy źle, książka jest moją przystanią, a świat w którym przepadam na długie godziny moim drugim domem. Z książką często odwiedzam najróżniejsze dziwne miejsca. Lekarza internistę, różnego rodzaju urzędy, przystanki, autobusy, plażę nad morskim brzegiem i kawiarnie. Dlatego książki zawsze – zawsze – są na pierwszym miejscu jeśli chodzi o „światełka w tunelu”.

…I feel my heart starts beating to my favourite song

Ale nie samą literaturą żyje człowiek, prawda? Dlatego w mojej biblioteczne, obok książek, jest też półeczka w płytami z muzyką, na której króluje głównie hard rock, ale nie braknie też jazzu i bluesa, wykonań akustycznych moich ulubionych piosenek no i muzyki klasycznej. Przy muzyce przesypiam swoje złe nastroje, dlatego często powtarzam, że nie pamiętam, kiedy ostatnio dopadła mnie chandra. Muzyka ubarwia mi nocne podróże autobusem i czasami wypełnione twórczym cierpieniem chwile spędzone nad klawiaturą komputera. Tak, dobrze myślicie – to właśnie przy muzyce przetrwałam najcięższe kryzysy w trakcie NaNoWriMo.

Dlatego z radością poluję na każdą nadarzającą się okazję, żeby powiększyć swoją kolekcję i znajduję ku temu najróżniejsze okazje (i sposoby). Czasami można znaleźć naprawdę tanio prawdziwe perełki. Kiedyś, będąc we Wrocławiu, wydałam marne grosze na winylową wersję Dark Side of the Moon w stanie idealnym. Ani jednej ryski!

No i bardzo często łączę teksty piosenek z konkretnymi sytuacjami, dlatego moje życie posiada ścieżkę dźwiękową. Muzyka jest jak pamiętnik. Słysząc konkretny utwór potrafię ze szczegółami przywołać różne sytuacje z nim związane.


„Chrońmy Ziemię! To jedyna planeta, na której istnieje czekolada!”

Któż się ze mną nie zgodzi, że czekolada poprawia nastrój? Wszystko jedno, czy tabliczka mlecznej wedlowskiej znika w trakcie lektury czy nauki, czy pochłaniam Milkę z nadzieniem Irish Coffee czy kupuję Goplanę w fioletowym opakowaniu, nie mogę powstrzymać uśmiechu, który ciśnie mi się na usta. Czekolada jest dobra na wszystko – na chandrę, radość, naukę, stres. Tak, racja, później trzeba się martwić ewentualnymi dodatkowymi kilogramami, ale przecież od tego jest lato, żeby pośmigać trochę na rowerze i je zrzucić.

A jest prawdą powszechnie znaną, że sport to zdrowie. Ci, którzy znają mnie bliżej wiedzą, że uwielbiam grać w badmintona i ping-ponga tak samo jak kocham długie rowerowe wycieczki i ten przeszywający ból mięśni po całym dniu biegania za piłką, skakania – by dosięgnąć lecącej wysoko lotki – pokonywania kolejnych kilometrów od jednej wsi do drugiej. I kiedy już zsiądę z roweru i nie czuję nóg to cieszę się jak małe dziecko, bo wiem, że pokonałam olbrzymi kawałek drogi. Co z tego, że następnego dnia nie będę potrafiła zwlec się z łóżka?

Jednak zimą wolę usiąść i poszydełkować. Albo podziergać na drutach, tak po babcinemu, i posłuchać jakiegoś dobrego audiobooka, wypić herbatę i spędzić czas z rodziną. Dlatego często odwiedzam sklepy z herbatami i to jest moja kolejna słabość, kolejne światełko w tunelu. Z tym właśnie kojarzą mi się wakacje i lata dzieciństwa, kiedy późnym wieczorem siadywałyśmy z kuzynkami i ciocią przy otwartym oknie, słuchałyśmy świerszczy i każda zawzięcie przerabiała kolejne oczka swojej robótki, tworząc szalik na zimę, skarpetki albo bluzkę. Piłyśmy herbatę  i odganiałyśmy się od komarów, które co jakiś czas podlatywały w naszą stronę.

Teraz częściej zdarza się, że do takich robótek siadam jesienią i zimą, oglądam przy tym film lub słucham podcastu, ale nadal sprawia mi to taką samą radochę. Może nawet większą, bo w końcu po latach miłości do szydełka przekonałam się też do drutów. To bardzo relaksująca czynność, a widok skończonego, gotowego dzieła niesamowicie cieszy.

A jakie są wasze małe, wielkie radości?


2 komentarze: