Są takie rzeczy w życiu człowieka, które sprawiają, że niezależnie od okoliczności – życie jest na swój sposób piękne. Wiele rzeczy może pójść nie tak, człowiek może być zabiegany tak bardzo, że nie wie w co ręce włożyć; przyjaciele chcą naszej pomocy, rodzina ciągle zawraca nam głowę, pogoda za oknem jest nie taka jak byśmy chcieli, bo ani śniegu nie widać, ani mrozu, za to jest szaro-buro i ponuro, a do tego deszcz oraz jesienna depresja. Nic, tylko siąść i płakać. Święta zapasem, lista zakupów nie zrobiona, pomysłu na większość prezentów brak, po pracy czeka na nas stos w pralni i nic, dosłownie nic nie wskazuje na to, żeby mogło być lepiej. No, chyba że ktoś może sobie pozwolić na urlop lub ferie zimowe.
Są
jednak w życiu takie rzeczy, które sprawiają, że człowiek cieszy się jak małe
dziecko i uśmiech nie schodzi mu z twarzy na samą myśl. Dodają otuchy niczym
światełko w tunelu, pozwalają oderwać się od rzeczywistości, odetchnąć.
Odpocząć. I wrócić do zmagań z rzeczywistością. Każdy w życiu ma swoje małe,
wielkie radości, a oto kilka moich.
Każdy
bibliofil zgodzi się, że po wyjściu z księgarni człowiek
czuje się jakoś, no… lepiej. Czy to z jedną, czy z naręczem opasłych tomiszczy
na różnorakie tematy (od fantastyki, po pozycje naukowe – co kto woli), po
wyjściu z księgarni nie można się nie uśmiechnąć do trzymanych w ramionach
zdobyczy. Sama nie kryję tego, że mogłabym wydać wszystkie pieniądze na
książki, a dopiero resztę, która mi zostanie na jedzenie i ubrania. Zdarza się, że poluję na jakąś pozycję wyjątkowo długo, wtedy radość jest jeszcze większa.
Albo czekam na moment, kiedy na rynku wydawniczym pojawi się wyczekiwany przeze
mnie tom. Wśród moich ostatnich nabytków znajduje się Upadek króla Artura oraz anglojęzyczna wersja Władcy Pierścieni (Tolkiena nigdy za wiele. Oj tak). Od bardzo
dawna nie cieszyłam się jak małe dziecko z paczki dostarczonej przez Pana z Poczty, który dobrodusznie kręcił głową na widok moich wyszczerzonych zębów i obłąkanego spojrzenia.
Ale
Tolkien to oczywiście nie jest jedyny powód do radości, bo przecież idą Święta,
a powszechnie wiadomo, że książkoholicy są najprostsi w obsłudze, jeśli chodzi o prezenty. No Bo powiedzmy sobie szczerze: co można kupić maniakowi, który każdy
grosz wydaje w księgarni? I to jeszcze tak, żeby się cieszył. Oczywiście, że książkę!
Moi bliscy zazwyczaj wywracają oczyma z politowaniem, ale jestem przekonana, że nie raz dziękowali w duchu mojemu książkowemu uzależnieniu. W końcu nie muszą
się martwić co mi kupić na różnego
rodzaju okazje, tylko jakiego autora. Albo
jaki tytuł ma książka, którą chciałabym dostać. No sami powiedzcie, czy to nie jest łatwiejsze? Nawet moje
konto na Goodreads może im w tym pomóc!
Niezależnie
od tego czy jest mi dobrze czy źle, książka jest moją przystanią, a świat w którym
przepadam na długie godziny moim drugim domem. Z książką często odwiedzam
najróżniejsze dziwne miejsca. Lekarza internistę, różnego rodzaju urzędy,
przystanki, autobusy, plażę nad morskim brzegiem i kawiarnie. Dlatego książki
zawsze – zawsze – są na pierwszym miejscu jeśli chodzi o „światełka w tunelu”.
„…I feel my
heart starts beating to my favourite song”
Ale
nie samą literaturą żyje człowiek, prawda? Dlatego w mojej biblioteczne, obok
książek, jest też półeczka w płytami z muzyką, na której króluje głównie hard rock,
ale nie braknie też jazzu i bluesa, wykonań akustycznych moich ulubionych
piosenek no i muzyki klasycznej. Przy muzyce przesypiam swoje złe nastroje,
dlatego często powtarzam, że nie pamiętam, kiedy ostatnio dopadła mnie chandra. Muzyka
ubarwia mi nocne podróże autobusem i czasami wypełnione twórczym cierpieniem
chwile spędzone nad klawiaturą komputera. Tak, dobrze myślicie – to właśnie
przy muzyce przetrwałam najcięższe kryzysy w trakcie NaNoWriMo.
Dlatego
z radością poluję na każdą nadarzającą się okazję, żeby powiększyć swoją
kolekcję i znajduję ku temu najróżniejsze okazje (i sposoby). Czasami można
znaleźć naprawdę tanio prawdziwe perełki. Kiedyś, będąc we Wrocławiu, wydałam
marne grosze na winylową wersję Dark Side
of the Moon w stanie idealnym. Ani jednej ryski!
No
i bardzo często łączę teksty piosenek z konkretnymi sytuacjami, dlatego moje
życie posiada ścieżkę dźwiękową. Muzyka jest jak pamiętnik. Słysząc konkretny
utwór potrafię ze szczegółami przywołać różne sytuacje z nim związane.
„Chrońmy
Ziemię! To jedyna planeta, na której istnieje czekolada!”
Któż
się ze mną nie zgodzi, że czekolada poprawia nastrój? Wszystko jedno, czy
tabliczka mlecznej wedlowskiej znika w trakcie lektury czy nauki, czy
pochłaniam Milkę z nadzieniem Irish
Coffee czy kupuję Goplanę w fioletowym opakowaniu, nie mogę powstrzymać
uśmiechu, który ciśnie mi się na usta. Czekolada jest dobra na wszystko – na
chandrę, radość, naukę, stres. Tak, racja, później trzeba się martwić
ewentualnymi dodatkowymi kilogramami, ale przecież od tego jest lato, żeby pośmigać
trochę na rowerze i je zrzucić.
A
jest prawdą powszechnie znaną, że sport to zdrowie. Ci, którzy znają mnie
bliżej wiedzą, że uwielbiam grać w badmintona i ping-ponga tak samo jak kocham
długie rowerowe wycieczki i ten przeszywający ból mięśni po całym dniu biegania
za piłką, skakania – by dosięgnąć lecącej wysoko lotki – pokonywania kolejnych
kilometrów od jednej wsi do drugiej. I kiedy już zsiądę z roweru i nie czuję
nóg to cieszę się jak małe dziecko, bo wiem, że pokonałam olbrzymi kawałek
drogi. Co z tego, że następnego dnia nie będę potrafiła zwlec się z łóżka?
Jednak
zimą wolę usiąść i poszydełkować. Albo podziergać na drutach, tak po babcinemu,
i posłuchać jakiegoś dobrego audiobooka, wypić herbatę i spędzić czas z rodziną. Dlatego często odwiedzam sklepy z herbatami i to jest moja kolejna
słabość, kolejne światełko w tunelu. Z tym właśnie kojarzą mi się wakacje i lata dzieciństwa, kiedy późnym wieczorem siadywałyśmy z kuzynkami i ciocią przy
otwartym oknie, słuchałyśmy świerszczy i każda zawzięcie przerabiała kolejne
oczka swojej robótki, tworząc szalik na zimę, skarpetki albo bluzkę. Piłyśmy
herbatę i odganiałyśmy się od komarów,
które co jakiś czas podlatywały w naszą stronę.
Teraz
częściej zdarza się, że do takich robótek siadam jesienią i zimą, oglądam
przy tym film lub słucham podcastu, ale nadal sprawia mi to taką samą radochę.
Może nawet większą, bo w końcu po latach miłości do szydełka przekonałam się
też do drutów. To bardzo relaksująca czynność, a widok skończonego, gotowego
dzieła niesamowicie cieszy.
A
jakie są wasze małe, wielkie radości?
"Don Juan" <3 Przeczytałabym <3 Nawet bardzo chętnie :)
OdpowiedzUsuńU mnie też jest na liście "do przeczytania" ;)
OdpowiedzUsuń