poniedziałek, 21 lipca 2014

Rzecz o promocjach

Już kilka razy wyznawałam wam, czasami z radością, czasami z rozpaczą, jak pełne frajdy (albo rozpaczy) może być pracowanie w księgarni. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i jeśli człowiek pełni w Księgarni rolę klienta, reakcje mogą być różne. Od radości, bo przyszła dawno oczekiwana książka. Albo dzikich okrzyków radości, bo akurat pojawiło się nowe, piękne wydanie jakieś szczególnie ukochanej powieści. Po jęki rozpaczy, zwłaszcza ze strony rodziców, kiedy trzeba płacić za książki pociechy, a nie swoje.

Kiedy jednak osoba, która szczególnie lubi czytać pełni w Księgarni rolę sprzedawcy, sytuacja diametralnie się zmienia. Jasne, można te książki dotykać, przeglądać, mówić o nich, zachwycać się nimi, poczytywać tu i tam (w końcu trzeba wiedzieć, co polecamy, no nie?). Można cierpieć, kiedy nie ma pieniędzy na akurat to, piękne wydanie Trzech muszkieterów, albo innych dziwów. Nie jest źle, po pewnym czasie przyjdzie ktoś, zachwyci się (za naszą sprawą) i kupi, dzięki czemu możemy ze spokojem oddać się podziwianiu innych pozycji, a ta konkretna nie zajmuje nam już głowy. Czasami trzeba książki zwrócić do dostawcy, a wtedy problem w ogóle odchodzi w zapomnienie, bo raczej ciężko cierpieć przez książki, których aktualnie w Księgarni nie ma.

Kiedy przybywają do sklepu nowe powieści, jest trudniej. No ale. Człowiek opatrzy się, pogładzi je raz i drugi, nawzdycha i można się przyzwyczaić do tego, że wszystkie na raz po cichu szeptają: "Weź mnie! Weź mnie!"

Wakacje są jednak czasem szczególnym. Podobnie jak w sklepach z ciuchami pojawiają się promocje -30% itp., tak w Księgarni pojawiają się Książki na Lato. Najczęściej nawet 50 procent taniej!

Ktoś może pomyśleć: "Pft, pewnie, jakieś badziewia dla dziewcząt, które nawet na to nie spojrzą, bo wszystko wydane pięć lat temu!" Ale nie.

Dzisiaj przybyły do Księgarni nowe książki. Scenki rodzajowe, jakie rozgrywały się, jak to zwykł mówić Szef, "z tyłu sklepu" można by sfilmować i wstawić do jakiegoś serialu komediowego. Zawierały głównie mnie, wijącą się z rozpaczy na podłodze, kiedy zobaczyłam nowe wydanie Wojaka Szwejka oraz Szefową, która śmiała się ze mnie i próbowała przemówić do rozumu:

- Ale mówiłaś, że masz już tę książkę!
- No tak, mam, ale wymaga wizyty u introligatora...
- No to po co ci druga?
- Ale tamta ma fatalny skład, to PiW, a oni w latach 80. strasznie składali książki... - Ponowne spojrzenie na trzymane w rękach wydanie Znaku wywołuje kolejną serię ochów i achów połączonych z hiperwentylacją. - A to jest takie piękne! Ach!
- No dobrze...
- Ale nie, nie mogę, nie stać mnie teraz. AAAAAAAAA!
Uśmiech na jej ustach mówił Bardzo Wiele.
- Ale w sumie do nowego miesiąca zostało już niewiele....

To było do przewidzenia, prawda? Prawda. Myślałby kto, że mój Wewnętrzny Książkofil już się nasycił. Ale nie. Pół godziny później...

- One do mnie mówią....
- Kto?
- One! - Celuję palcem w trzy tomy Rozmowy w Katedrze.
Szefowa zabiera jeden i idzie na "tył sklepu".
- Ale...
- Oj tam! Bierz, później się będziesz zastanawiać!
Morał z tej historii jest jeden. Jeśli jesteście uzależnieni od książek i chcecie pracować w księgarni, musicie mieć naprawdę silną Silną Wolę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz