niedziela, 4 stycznia 2015

Historie noworoczne



Nowy rok zawsze przynosi człowiekowi nadzieję, że będzie lepiej. I chociaż wiem, że robienie postanowień, które wprowadzę w życie akurat 1. stycznia, nie ma zbytniego sensu, ale pomyślałam, że początek roku to idealny moment na to, żeby tu wrócić i posprzątać. Trochę odkurzyć to miejsce i zapełnić nowymi pomysłami. A ponieważ NaNoWriMo nie wyszło tak jak miało - historyjka.



Eksperyment

Z nowymi miejscami jest jak z gotowaniem po raz pierwszy potrawy z przepisu, którego nie próbowano jeszcze w rodzinie.  Nie tylko nie wiadomo, co z tego wyjdzie, ale jeszcze czy wyjdzie. Wszystko wydaje się eksperymentem. Dodawanie kolejnych składników przypomina przygotowywanie wybuchowej mieszanki. Jeśli coś pójdzie nie tak – mieszanka eksploduje, a my puścimy z dymem cały dom. 

Z nowymi miejscami jest jak z nadzieją, że kolejny rok będzie lepszy od poprzedniego. Mamy kolejne, całkowicie nowe i błyszczące 365 dni przed sobą i możemy z nimi zrobić, co tylko chcemy. Nowe miejsca przypominają pusty zeszyt w kratkę, kupiony spontanicznie, czekający, aż zapełnimy go swoimi myślami i pomysłami.

Kiedy Eliza ustawiała kolejne książki na półce, nucąc pod nosem jedną z piosenek Coldplay, zastanawiała się, jak to wszystko się potoczy. Przepełniała ją nadzieja, bo chociaż miejsce było stare, to jednak wydawało jej się całkiem nowe. Zmieniła wystrój. Przemalowała ściany na biało, powiesiła nowe firanki, kupiła w końcu porządny regał na książki, chociaż wuj Seweryn uważał, że to głupota. No ale. On nie czytał. Eliza sądziła, że ten człowiek w życiu nie robił nic poza oglądaniem wiadomości i pochłanianiem olbrzymich ilości kiełbasy. Wzdrygała się na samą myśl, bo sama w ogóle nie jadała mięsa.

Na parapecie ustawiła kilka zaniedbanych przez siebie kwiatków i obiecała sobie, że w końcu – w końcu – znajdzie w sobie dość siły, by posadzić wrzos w doniczce i zasiać lawendę, a na balkonie wyhodować jakieś rośliny, które nie tylko będą ładnie wyglądać, ale jeszcze do czegoś się przydadzą. Mogłaby mieć ogród, gdyby nie to, że jednak roślinami trzeba się zajmować. Obiecała sobie, że to zmieni. Że będzie hodować rośliny. I zamierzała dotrzymać tej obietnicy, podobnie jak tego, że zacznie piec ciasta po to, by sprzedawać słodkości i radość każdemu, kto tylko zechce je kupić.

Telefon, leżący w zapomnieniu na szafce zabrzęczał, a potem rozległy się pierwsze takty „Uptown girl”. Dziewczyna, dzierżąc w jednej ręce kilka książek, ruszyła w stronę urządzenia.

– Hello! – rozległo się po drugiej stronie, jeszcze zanim zdążyła wziąć oddech, by się odezwać
– Co tam? Jak ten twój wielki eksperyment, który przeprowadzasz?

– Cześć , Sunshine. Dobrze. Ustawiam książki na półkach – odpowiedziała Eliza, ruszając z telefonem przy uchu w stronę regału. Postawiła książki na półce i schyliła po kolejne.

– O! Czyli jesteś w domu! Cudownie – zaszczebiotała Sunshine tonem, którzy zawsze wywoływał u Elizy pełne podejrzeń spojrzenie. Oznaczał, że Sunshine (przy całej swojej olśniewającej i pełnej radosnej paplaniny naturze) wymyśliła coś, co w jej mniemaniu jest „absolutnie genialne” i „totalnie niesamowite”, więc Eliza „w żadnym razie nie może jej odmówić”. Ostatecznie właśnie tak to się kończyło. Eliza nie była w stanie odmówić przyjaciółce, niezależnie od rozmiaru prośby. Podejrzewała, że gdyby Sunshine poprosiła ją o współudział w kradzieży, też by się zgodziła.

– Moja droga. – Paplała dalej przyjaciółka, a Eliza zajęła się znów wypakowywaniem książek – Żywię nadzieję, że nie ruszysz się nigdzie przez najbliższe pół godziny, ponieważ zamierzam cię odwiedzić i byłabym bardzo rozczarowana, gdybym wybrała się do ciebie na darmo.

– Sunshine…

Sposób, w jaki przyjaciółka się wyrażała często bawił Elizę, ale był  też swego rodzaju wskaźnikiem, dzięki któremu dziewczyna mogła orientować się w jakim stanie Sunshine się znajduje. Im bardziej staroświeckiego stylu używała, tym bardziej była podekscytowana.

– Tak?

– Mam nadzieję, że nie wypatrzyłaś mi kolejnego Pana Darcy’ego, który jest tak czarującym młodym człowiekiem, że powinnam go niezwłocznie poznać. Nie mam ochoty na przygody sercowe. Nie teraz.

– Oczywiście, że nie – obruszył się głos po drugiej stronie. – Jak możesz sądzić, że jeśli dzwonię do ciebie w jakiejś sprawie, to dotyczy ona miłości?!

– Ponieważ – wyjaśniła Eliza rzeczowym tonem, kopiąc nogą pusty karton po książkach – w dziesięciu przypadkach na dziesięć właśnie tak jest.

Po drugiej stornie zaległa pełna niepewności cisza. Najwyraźniej Sunshine musiała przetrawić jej słowa. Chwilę później odezwała się znowu, szczebiocząc jak ptak o bezlitośnie porannej porze.

– No dobrze – zgodziła się – może i wypatrzyłam. Ale! To nie znaczy, że zaraz musisz umawiać się na randkę, albo coś. Możecie na przykład wyskoczyć razem na kawę i prowadzić jakieś uczone dysputy na temat współczesnej literatury albo czegoś podobnego.

Eliza uderzyła się otwartą dłonią w czoło.

– Sunshine. Mamy trzydziesty grudnia. Dekoruję na nowo swoje mieszkanie i mam nadzieję, że nowy rok będzie lepszy od poprzedniego. Mam nadzieję, że będę w końcu mogła ułożyć sobie życie tak, jak ja chcę, a nie tak, jak sugerują to inni. To jedno z moich postanowień noworocznych. Nie dać się zwariować. Dlatego byłabym wdzięczna, gdybyś wsparła mnie w tym trudnym zadaniu, a nie je utrudniała.

– Jak to utrudniała…?

Ale Eliza postanowiła uciąć rozmowę, zanim ta na dobre się rozkręciła. Może i był trzydziesty grudnia, ale równie dobrze mogła zacząć wprowadzać noworoczne postanowienia w życie wraz z nowym wystrojem mieszkania.

– Normalnie. Muszę kończyć. Pogadamy, kiedy pomysł z Darcym wywietrzeje ci z głowy.

I rozłączyła się bez pożegnania.  Przez chwilę czuła się fatalnie z tym, jak potraktowała przyjaciółkę, która w sumie w dobrej wierze próbowała ją zeswatać z jakimś amantem literatury współczesnej. I to w dodatku za pomocą kubka kawy. Chociaż Eliza była w stanie zrobić wszystko (no dobrze, prawie wszystko) dla kubka tego życiodajnego napoju, uważała, że swatanie kogoś na siłę jest zbrodnią. Jej nowe życie nie obejmowało swatania, zawierało za to całą listę innych rzeczy, o których nikomu nie mówiła, bo bała się, że zapeszy. Chciała wejść w nowy rok z Optymizmem i Nadzieją Na Przyszłość.

Sunshine była chodzącym Optymizmem i Wiarą w Miłość. Wielką miłość, jak z filmu „Love Actually” albo z „Dumy i Uprzedzenia”, dlatego od czasu do czasu próbowała umówić Elizę na jakąś randkę. Dziewczyna zwykle się zgadzała, bo nie miała serca odmówić przyjaciółce i początkowo wierzyła, że być może faktycznie dzięki temu kogoś sobie znajdzie, jednak ostatni z jej związków zakończył się bardzo nagle i w dość katastrofalny sposób. Najdziwniejsze jednak było to, że Eliza nie rozpaczała. Nie potrzebowała seansów filmowych z tabunem przyjaciół, ani kilogramowych pudełek z lodami i wagonika chusteczek. Nie potrzebowała czekolady ani wyjść do klubu, by jakoś się pocieszyć. Nie czuła kompletnie nic, poza rezygnacją. Bo w końcu niezależnie od tego ile razy by nie próbowała, zawsze kończyło się to w ten sam sposób. Ona zostawała sama ze swoimi książkami i marzeniem, że kiedyś wyremontuje mieszkanie, kupi kota i po prostu zostanie starą panną, ubierającą się w grube rajstopy, wełniane spódnice i swetry. Będzie dziergała na drutach szale dla wszystkich wokoło, w końcu będzie zmuszona nosić okulary i będzie prowadziła Salonik Zwierzeń, gdzie każdy, kto tego potrzebuje, będzie mógł się wygadać, wypłakać, najeść ciasta z siedmiu tabliczek gorzkiej czekolady i napić herbaty z pomarańczą i cynamonem.

Tym razem jednak coś w niej pękło i krótko przed świętami usiadła w swoim zaniedbanym, zakurzonym mieszkaniu, w którym człowiek bał się tego, że zostanie poszkodowany przez stosy książek i sporządziła listę rzeczy, które chciałaby zrobić i zmienić. Lista robiła się dłuższa i dłuższa, a na jej szczycie znajdowało się kupno porządnego regału na książki i zmiana wystroju wnętrza. Planowała zacząć wprowadzać swoje plany w życie dopiero w nowym roku, ale była tak niecierpliwa, że zaraz po świętach pojechała do salonu z meblami i wybrała regał. W sklepie malarskim kupiła farbę, by przemalować go na biało. Przy okazji kupiła farbę do ścian i zabrała się za malowanie. Na kilka dni przed sylwestrem. Połowa rodziny uważała, że Eliza postradała zmysły, druga część postanowiła przezornie się nie wtrącać (poza wujem Sewerynem, ale on zawsze we wszystko się wtrącał, nawet w życie miłosne Elizy). Z każdym kolejnym pociągnięciem ogromnego pędzla czuła się coraz lepiej. Coraz bardziej wolna. Nowa. Czysta. Miała przed sobą całe nowe życie i cieszyła się tym coraz bardziej i bardziej. Nawet Sunshine, która wiedziała o wszystkim tylko tyle, ile było absolutnie konieczne, nie potrafiła przeszkodzić jej w tej radości. 

Eliza miała bardzo konkretne plany i zamierzała konsekwentnie je realizować. Nikt nie był w stanie jej przeszkodzić. Nikt. I chociaż bolały ją ręce od dźwigania przerażającej ilości tomów, teraz podziwiała swoje dzieło, dumnie obejmujące całą ścianę naprzeciwko okna. Podłoga rozpaczliwie domagała się cyklinowania, ale przecież Eliza miała przed sobą cały nowy rok, pełen dni, które mogła zapełnić kolejnymi zadaniami. Pragnęła być w ruchu.

Czuła, że wraz z odkurzaniem i sprzątaniem mieszkania odkurza również swoje zaniedbane życie. Zbyt długo żyła w zawieszeniu. Nie wiedziała jeszcze, dokąd zaprowadzi ją ten eksperyment, ale była szalenie ciekawa efektu. Cieszył ją widok tablicy z listą zadań, która wisiała w kuchni nad stołem i kolejno znikające z tej listy pozycje. Podśpiewując pod nosem jedną z wariacji  „Symphaty for the Devil”, wzuła buty na nogi, opatuliła się płaszczem i ruszyła na podbój sklepów ze środkami do pielęgnacji drewnianej podłogi.

Miała Plany i chciała być gotowa do ich realizacji wraz z nadejściem nowego roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz